logo

Mama w domu, mama w pracy

By | poniedziałek, maja 04, 2015 6 comments

Brakuje mi czasu na blogowanie. Mam mnóstwo pracy, mimo że na etat nie pracuję. Wieczorami dosłownie padam w pielesze i śpię jak suseł - jeśli oczywiście cukrzyca Franka mi na to pozwala. No, ale jak to niektórzy mówią, nie pracuję :) Do ludzi ciągle nie dociera fakt, że mama w domu może być też mamą pracującą a sposobów na poradzenie sobie jest mnóstwo. Od kilku dni intensywnie też myślę nad tym, jak by to było, gdybym do tego wszystkiego jeszcze pracowała...

... No wiecie, tak jak część z Was - wychodzić z domu na 8-10-12 godzin. Odprowadzałabym dziecko do przedszkola, sama szła do pracy a potem odbierała je (z przedszkola, od niani, od babci) i wracała do domu. Oczywiście o drodze jakieś zakupy, po powrocie sprzątanie i gotowanie. Pewnie dałabym radę... Jak większość z Was.

Tak, mam ten komfort, że nie pracuję... Dla wielu osób jeśli nie chodzę do pracy to po prostu jestem leniem czy nieudacznikiem życiowym. Niestety wielu ludzi nie przyjmuje do wiadomości, że siedzenie w domu nie oznacza wcale, że ktoś nie pracuje ;) Mama w domu to mama w pracy. I nie piszę o gotowaniu czy sprzątaniu bo to przecież standard w wykonaniu każdej z nas, niezależnie od sytuacji życiowej. 

Mnie życie ułożyło się tak a nie inaczej i w pewnym momencie nie miałam wyboru - nie mogłam wrócić do tradycyjnej pracy. Załamałam się? Ucieszyłam? Zmartwiłam? NIE. Przez całe swoje życie nauczyłam się przyjmować od losu to co mi zsyła i nie walczyć z nim za wszelką cenę.

Czas spędzony z Frankiem w domu uważam za najpiękniejszy w moim życiu. Udało mi się nie stracić najważniejszych momentów, żyć bez presji, bez ofukiwania dziecka z powodu kłopotów w pracy. Oczywiście siedzenie w domu ma swoje wady i zalety, jak wszystko, co nas dotyczy. Tak naprawdę pierwszą pracę zarobkową podjęłam już w wieku 16 lat. Zawsze byłam bardzo zaradna, bardzo oszczędna... Po prostu mam łeb na karku - osadzony bardzo solidnie (choć na moment go zgubiłam:P). Zawsze wierzyłam, że nie ma takiej sytuacji (w tym finansowej), z której nie dałoby się wybrnąć. I tak jest naprawdę!

Regularną pracę podjęłam tuż po zdaniu matury. I aż do zajścia w ciążę poświęcałam jej często po 12 godzin dziennie. Po pracy chodziłam na kursy językowe a w weekendy studiowałam. Potem pracowałam w dwóch firmach - swojej i innej. Zarobki plus stypendium naukowe pozwalały mi żyć na dobrym poziomie i nie martwić się o jutro. Nie muszę więc pisać jak ciężko było mi wyhamować....

W końcu udało się. Wyhamowałam, przewartościowałam swoje życie, ale finanse szybko upomniały się o swoje ;) Wiecie - nie mówię o wczasach na Karaibach czy jedzeniu łososia na kolację. Mówię o standardzie - trzeba było mieć na czynsz, kredyt, pieluchy itd Zaczęłam więc pracować w domu - jako copywriter. Dzień poświęcałam Frankowi a noce na pracę - spałam po 2-3 godziny. Zwłaszcza kiedy Franio już był chory. Noce spędzałam więc bardzo produktywnie - z laptopem przy łóżku Frania. Dochodziłam do coraz większej wprawy. Pisałam dla kilku osób/firm równocześnie. Teksty za grosze, grosiki i te troszkę droższe. Nawet do 100 sztuk dziennie (oczywiście nie elaboraty). Tłumaczyłam instrukcje na język Polski i dorabiałam jako tłumacz w domu (w końcu kursy językowe się na coś przydały).

W pewnym momencie poczułam, że fizycznie nie dam rady tak dłużej żyć - Franek, cukrzyca, ciągłe jazdy do szpitala, teksty, które spadały na mnie lawinowo, mąż, który pracował czasami po 15 godzin na dobę - DOSYĆ! Niepracujące matki uświadomiły mi, że mogę spróbować zawalczyć o świadczenia pielęgnacyjne. Poczułam skrępowanie, że w ogóle rozważam taką możliwość - urodziłam chore dziecko, więc sama muszę je utrzymać. Spróbowałam, złożyłam wnioski, gdzie trzeba. Dostałam.... Franio dostał. Teraz mam minimalne zabezpieczenie finansowe w postaci zasiłku pielęgnacyjnego. W końcu mam ten komfort psychiczny, że moje dziecko:
- ma co jeść,
- ma lekarstwa kiedy jest chore,
- ma zapewnioną podstawę, na którą ja, żeby zarobić musiałabym sobie wypruwać flaki,
- ma mnie, mamę szczęśliwą i spokojną, odklejoną od komputera i nie myślącą wiecznie za co żyć.


Czy mam wyrzuty sumienia z tego powodu? Nie. Nie mam najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu tego, że pobieram świadczenia pielęgnacyjne. Dzięki nim jestem ubezpieczona. Dzięki nim mam ciągłość lat pracy. Dzięki nim mogę skupić się na swoim dziecku i być z nim w chorobie.... Mam czas, żeby poukładać swoje życie tak, żeby wrócić do pracy pełną parą, zaplanować wiele rzeczy i się przygotować.

Ktoś z Was powie, ale przecież Franek nie jest niepełnosprawny, przecież wielu rodziców pracuje i żyje z dzieckiem chorym na cukrzycę. OK, ja się z tym zgadzam i wcale nie zamierzam tego negować. Nie wiem jednak, czy w sytuacji, kiedy Franek w każdym miesiącu minimum 10 dni choruje, zalicza 2-3 wizyty u specjalistów (w godzinach pracy oczywiście), znalazł by się na tyle wyrozumiały pracodawca ;) Życie to sztuka wyborów mądrych a nie wygodnych. Mnie wygodniej byłoby pójść do pracy i przerzucić ciężar opieki nad Franiem na inne osoby/instytucje. Biorę to jednak na klatę i nie przyjmuję postawy roszczeniowej. 

Chciałam Wam napisać, że w dokonywaniu oceny nie pracujących mam, powinniśmy być bardzo ostrożni. Owszem są wśród nas i takie mamy, które nie pracują "bo nie", "bo to facet ma pracować", "bo mama też nie pracowała". Są wśród nas i mamy, które harują na 3 etaty "bo są same", "bo mają 3-4-6 dzieci, którym trzeba dać jeść". Są wśród nas i mamy, które marzą o powrocie do pracy "ale mąż nie pozwala", "ale nie ma odpowiednich kwalifikacji" albo zwyczajnie uważają, że za tysiąc dwieście złotych do pracy iść się nie opłaca. Są i takie, które pracują i nie wyobrażają sobie innej opcji.

Ja uważam, że pracować trzeba. Zawsze. Nie można stanąć w miejscu i osiąść na laurach. Nie można też ograniczać się do siedzenia w domu i bazowania na tym, co da nam państwo. Postawa roszczeniowa wobec państwa i oczekiwanie pomocy od innych jest moim zdaniem żenujące. Jest to ostateczność, w sytuacji bez wyjścia. Nie chodzę do pracy, ale moje dni wypełnione są nią po brzegi - podobnie jak dni kobiet, które pracują na klasyczny etat. Ich chwilą oddechu jest pobyt w pracy, moją - pobyt Frania w przedszkolu. Zawsze jednak jestem panią swojego losu!
Nowszy post Starszy post Strona główna

6 komentarzy :

  1. Jesteś świetna mamą :) DZIELNĄ i zaradną mamą !!!!! Radzisz sobie jak możesz i chwałą ci za to :) Masz rację - pobyt z dzieckiem w domu to cudowna rzecz, uświadomiłam to sobie jeszcze bardziej jak okazało sie, że na drugie nie mam co liczyć!Cieszę się zatem, że z córka nic mnie nie ominęło, że to ja a nie babcia czy opiekunka widziała jej pierwsze kroki, chodziła z nia w ulubione miejsca i robiłam to JA milion rzeczy z moim małym cudem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eh :/ No u nas też w założeniu (życiowym i medycznym), Franek ma być jedynakiem. Pewnie dlatego właśnie cenię sobie ten czas z nim spędzony. Podobnie jak Ty :)

      Usuń
  2. Czyzbys uslyszala jakies opinie zyczliwych? Jesli tak, to nie przejmuj sie. Grunt, ze jestes uczciwa w stosunku do siebie samej, wiesz jaka masz sytuacje, wiesz skad ona wynika, wiesz ze nie jest to Twoje widzimisie. Super, tak trzymaj :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, nie, nic nie usłyszałam. Tak mnie po prostu naszło na takie przemyślenia. Życzliwi wiedzą, że w starciu ze mną nie mają najmniejszych szans, dlatego siedzą cicho :P

      Usuń
  3. Och, ja też siedzę w domu i nic nie robię. Ostatnio w tamtym tygodniu usłyszałam pytanie, czy pracuję czy siedzę w domu. Najczęściej odpowiadam, że leżę ;)
    Mam taki dni, kiedy chciałabym wrócić do pracy i robić już coś innego. Ale... teraz jest mi dobrze. Przedłużyłam wychowawczy i odetchnelam z ulga. Nauczylam sie prosic innych o pomoc, a nie caly czas byc 'zosia-samosia' ;) Tak jest latwiej.

    Pozdrawiam cieplo :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana takie jest nasze życie, że trzeba dokonywać przeróżnych wyborów - w tym wybór dotyczący pójścia do pracy lub nie pójścia do niej. Ja też siedzę w domku, choć bardziej z wyboru, a kiedy już zaczynałam się cieszyć, że niedługo rozejrzę się za pracą, zaszłam w ciążę i teraz znów kilka lat przede mną siedzenia w domku. Ale na razie dajemy jakoś radę i oby tak zostało. Bo choć chcę poszukać sobie pracy, wyrwać się z domu, to wiem, że nie mam tu nikogo z bliskich, co by mi dzieci przypilnował, a jak mam oddać ich pod opiekę obcej osobie i zarobić tylko na nianię, to aż mi się do tej pracy tak mocno nie pali.
    Co się tyczy świadczeń od państwa - to po to one są, żeby odpowiednie osoby w potrzebie z nich korzystały i tutaj nie ma się czego wstydzić. To się Frankowi po prostu należy i już!

    OdpowiedzUsuń