logo

Kiedy synuś staje się synem

By | wtorek, października 04, 2016 6 comments


Nie odkryję Ameryki, jeśli napiszę, że dzieci rosną. Jako rodzice staramy się być wyczuleni na zmiany zachodzące w naszych dzieciach. I u mnie przyszedł momenty, w którym synuś wyrósł na syna.
Zmiany, niby dyskretne, a jednak siedzę i widzę coraz więcej sygnałów, że nie mam już malucha w domu. Prosty przykład. Do tej pory miałam Frania. Teraz mam Franka. Coraz rzadziej zwracam się do niego per Franuś, Franio czy Franulek. Nie jest już ani Dudusiem ani Didikiem. Przyszedł taki moment, w którym nasze dziecko to Franek, bo tak ma na imię.

Mimo, że jest jedynakiem, na całe szczęście nie wypracowałam w nim egoizmu, wymuszania czy nawet terroryzowania nas. Pisałam nie raz, że mam grzeczne dziecko. O tym wiedziałam już jakiś czas temu. Teraz przyszedł moment, w którym zastanawiam się czy moje dziecko nie rośnie za szybko. Dorośleje za szybko.

Kiedy leżałam przykuta do łóżka przez długie dni, z niemożnością poruszania kończynami, Franek sam potrafił się obsłużyć. Nalać wody do szklanki, wyciągnąć sobie z lodówki jedzenie i zrobić kanapkę. Kij z tym, że kuchnia była upaprana, a wnętrze lodówki wyglądało jak po wybuchu bomby.
Karmił też psa, rybki i ani razu nie usłyszałam, że nie chce mu się wsypać kulek o psiej michy. Robi to codziennie i sam pamięta, że zwierzęta muszą jeść.

Pewnego wieczora nawet postanowił sam podgrzać pizzę (wiecie, taką z Biedronki), wyciągnął patelnie z piekarnika, włączył go (na szczęście mamy tylko dwa pokrętła), włożył pizzę i jej pilnował. Tutaj uspokajam - mąż wrócił na czas i wyciągnął ją z piekarnika. A moje dziecko w tym czasie przygotowało talerze i sztućce. Wiecie jaki był dumny? Do teraz wspomina jak zrobił kolację. Niby niewiele, ale poradził sobie!

W końcu inne sygnały nakazały mi dojrzeć do myśli, że moje dziecko urosło. Z różnych stron słyszałam, że Franek urósł, że zmężniał, wygląda na dużego chłopca. Kiedy dodałam zdjęcia na fanpejdżu, wiele osób pisało do mnie, że niesamowite jest jak Franek się zmienił!

A ja, jak to mama, musiałam oczywiście przeanalizować zdjęcia zrobione w ostatnim czasie, żeby stwierdzić, że wszyscy mają rację. Przy okazji odkryłam, że spodnie kupione dwa miesiące wcześniej robią się krótkie, wszystkie buty nadają się do wymiany. Nawet Minionki na czapce kupionej na wiosną, zrobiły się jakieś duże i naciągnięte...

I wiecie co? Dobrze mi z tym. Początki macierzyństwa nie kojarzą mi się dobrze. teraz czuję dużą ulgę i radość z tego, że mam samodzielne dziecko. Nie muszę już zastanawiać się czy "yyyy" oznacza pić czy siku, gotować dwóch obiadów, biegać za pampersami. Bycie mamą starszaka to dużo łatwiejsza funkcja. A może to ja z wiekiem robię się wygodna? Naprawdę tak jest wygodniej, spokojniej. Wiele tematów można przedyskutować z dzieckiem, jest do kogo gębę otworzyć :P 

A teraz trochę goryczy.... Napiszę to z pełną świadomością: gdyby nie cukrzyca, wielu z tych momentów i spostrzeżeń pewnie bym nie miała. Wpadłabym w wir pracy gdzieś poza domem i żyła w zupełnym oderwaniu - goniła między pracą a domem, w którym wszystko trzeba robić na szybko. A ja nie chcę wieczorem modlić się o to, żeby moje dziecko wreszcie poszło już spać. Obserwuję inne mamy pracujące poza domem- rozmawiam z nimi, spotykam się i wiem co mi mówią, jak reagują na swoje dzieci. I nie piszę o skrajnych przypadkach - rodziców, którzy przy każdej okazji uciekają z domu, bo sami twierdzą, że ich dzieci są niewychowane. Rodziców, którzy swoje dzieci chcą zagłaskać. I takich, którzy co innego mówią, a co innego robią.* Cukrzyca sprawia, że rodzice bardziej wsłuchują się w potrzeby dziecka. Wymusza większą ilość czasu spędzonego ze sobą. Buduje inny rodzaj zaufania - dziecko musi ufać, że dbasz o jego zdrowie a ty musisz zaufać dziecku (chodzi o jego indywidualne odczucia, emocje, podejście do cukrzycy, samodzielność)

Cukrzyca dała mi czas, żeby dobrze wychować i przygotować Franka do życia. Dała mi czas, żeby poukładać siebie, obrać kierunek zawodowy. Nasze cukrzycowe dzieci muszą w umieć sobie radzić w życiu. I teraz sobie myślę, że moją największą rodzicielską porażką byłoby, gdybym nie lubiła własnego dziecka, gdyby mnie ono drażniło, gdybym narzekała innym ludziom na to, jak źle jest mi z własnym dzieckiem, jakie jest niegrzeczne, męczące i gdybym w głębi serca chowała wielki żal o to, że coś mnie ominęło i coś straciłam.

*nie oceniam rodziców i nie przyjmuję takich sytuacji jako pewnik. Nie twierdzę też, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Wyraźnie jednak widzę różnicę między rodzicami dzieci z cukrzycą, a rodzicami dzieci zdrowych.


Nowszy post Starszy post Strona główna

6 komentarzy :

  1. Ja pamiętam, jak widzieliśmy się zeszłym roku w lecie i ja byłam w szoku, że Ty możesz siedzieć w aucie z przodu, a nie z tyłu z dzieckiem. Szymon wtedy jeszcze wymagał, żeby z nim siedzieć. Minęło kilka miesięcy i ja też zaczęłam jeździć z przodu, jakoś tak naturalnie, samoistnie to się stało. Dorośleją ci nasi synowie, aż trudno nadążyć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O właśnie :D Idealny przykład dorastania naszych dzieci :D I nas samych przy okazji :D

    OdpowiedzUsuń
  3. ech...wczoraj świętowaliśmy siódme urodziny córki......tez jest jedynaczką i chyba tez przez to jeszcze bardziej odczuwam fakt, że za szybko dorasta!

    OdpowiedzUsuń
  4. heh, to prawda... Mnie też w każde urodziny Franka jest i wesoło i smutno ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś w tym jest, dlatego ja wybrałam pracę w domu. Jest łatwiej i trudniej, to zależy...ale to wybór, który podjęłam z pełną wiedzą, na co się decyduję

    OdpowiedzUsuń
  6. Dokładnie! Praca w domu to bardzo dobre rozwiązanie. Pod warunkiem, że ma się do tego predyspozycje i talent :) Nie każda mama ma i chce. Dla mnie praca w domu to bardzo dobra opcja!

    OdpowiedzUsuń