logo

Bunt dziecka z cukrzycą

By | środa, czerwca 07, 2017 1 comment

Od pięciu lat mierzymy się z problemami, do których przyczynia się cukrzyca. Bunt jest jednym z nich. Przybiera rozmaite formy, występuje z różnym nasileniem. W chwilach buntu czuję największą bezsilność, której nie mogę po sobie pokazać...


Myślałam, że przepracowaliśmy większość sytuacji i powodów, z których Franek się buntował. Jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, z perspektywy czasu i doświadczeń cieszę się, że zachorował jako 2-letni berbeć, a nie w pełni świadomy, bojowo nastawiony do świata starszy chłopiec. Mogę pisać tylko na podstawie swoich przeżyć i obserwacji, ale dla 2-latka nie było problemem przestawić się i z dnia na dzień zamienić mleko modyfikowane/kaszki na ogórki kiszone, kanapki z rzodkiewką i szynką czy nawet zjeść surowe różyczki kalafiora, paski marchewki. Pomógł nam ten ogromny cukrzycowy głód, pragnienie najedzenia się, odrobienia strat. Akceptacja menu uwzględniającego wymagania cukrzycy przyszła więc dosyć łatwo. Nie znał smaku wielu rzeczy, więcej dał sobie wytłumaczyć. Przede wszystkim jedliśmy wszyscy to samo, więc i dla niego naturalne było, że trzeba zjeść i jajko i makaron i dużo warzyw.
Najtrudniej przyszła mu akceptacja kłucia cię. Chociaż nie mamy już dzikich awantur i ogromnego stresu przed każdą zmianą wkłucia czy założeniem sensora, zdarza mi się jeszcze włazić za nim pod stół, żeby porozmawiać i negocjować warunki: miejsce wkłucia, sposób wkłucia i ewentualnie jakąś rekompensatę. Zdarza się też, że odwleka moment nakłucia palca - wtedy wiem, że muszę szybko działać, by nie dać mu czasu na analizowanie tematu i nakręcenie się.

W naszym domu słychać od czasu do czasu trzaskanie drzwiami, jest też wykrzykiwane prosto w oczy: nienawidzę jej!! Wiele razy usłyszałam: udawajmy, że jej nie ma! Każda taka sytuacja powoduje we mnie bezsilność, której nie mogę się poddać. Dlaczego? Moje dziecko musi wiedzieć, że chociaż i mnie jest trudno, to w życiu nie można się poddawać, nie możemy się użalać nad sobą, musimy przeć jak taran do przodu!
Na szczęście jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żebym nie mogła za te zatrzaśnięte drzwi do jego pokoju wejść. Mam wrażenie, że w chwili trzasku lub ciśnięcia czymś o podłogę, daje upust swojej frustracji. Ten huk to są jego emocje i czuję, że powinnam mu na to pozwolić. Dzieci mogą skutecznie i długo tłumić w sobie złe emocje. Dlaczego? Wydaje mi się, że to z powodu nas - nie chcą nas martwić, chcą być dzielni, próbują się pogodzić ze stanem rzeczy lub nie nauczyliśmy ich rozmawiać o tym, co czują. Kiedyś ta bomba musi wybuchnąć. I ja na to pozwalam. Chcę, żeby to się działo na moich oczach, bo wiem, że znacznie gorzej będzie mi walczyć z tym, czego nie zauważę - podjadaniem po kryjomu, zamykaniem się w sobie, ukrywanymi głęboko emocjami.
Otwartość w mówieniu o emocjach w naszej rodzinie pomaga mi, ale też czasami bardzo boli. Dzięki niej Franek potrafi nazwać swoje emocje, ale mnie nie zawsze podoba się to, co słyszę od swojego dziecka. Nie są to przykre rzeczy mówione nie o mnie, ale pokazujące to jak widzi swoją chorobę, jak bardzo czasami ma jej dosyć i jak marzy o tym, żeby ktoś zdjął z niego ten ciężar.

Bunt level hard

Najostrzejszą formę buntu przechodzimy teraz. Z przystosowaniem się do wymagań celiakii Franek ma większy problem. Rygor kulinarny niekoniecznie mu się podoba, a jeszcze mniej to, że nie możemy sobie beztrosko wyjść do lodziarni czy pojechać na rowerach do ulubionej restauracji i zjeść naszych ulubionych dań.
Nie chcę obchodzić się z nim jak z jajkiem i nie zamierzam go oszukiwać - staram się podsuwać Mu konkretne informacje i rozwiązania. Robię wszystko, żeby choroby nie grały w naszym życiu pierwszych skrzypiec. Ile to wymaga wysiłku i jakich strategii wiem tylko ja sama. Otoczenie widzi efekt. Staram się, żeby nie odczuł większej różnicy, ale tym razem pamięta swoje życie "przed". Zna te smaki, miał swoje przyzwyczajenia i ulubione miejsca. Bo to przecież mały-duży człowiek.
W ramach buntu przestał chodzić ze mną do sklepu. Nie wchodzi "bo tam nic nie ma". Czasami grzebie w talerzu widelcem i mówi z żalem: pamiętasz, jak pan kiedyś przywiózł nam kartonik i w nim była ta moja ulubiona pizza? Ogląda reklamy w telewizji i komentuje: ja tego oczywiście nie mogę... 
Zanim cokolwiek zje, dopytuje po kilka razy czy może, czy jest bez glutenu i czy ma dobry cukier.
Czy to ja zaszczepiłam w nim tę "nerwicę natręctw"? A może to jego wzmożona potrzeba bezpieczeństwa? Niestety łatwo "przegiąć" w każdą stronę a na wychowanie dziecka ma się tylko jedną szansę. Ja chciałabym to zrobić raz a dobrze ;)

Dzisiaj wiem tyle, że z buntem na takim etapie można sobie  poradzić. Wiem też, że ów bunt będzie rósł razem z moim dzieckiem i przybierał coraz ostrzejsze formy. Dlatego zawczasu muszę zbudować we Franku solidne podstawy: poczucie wartości, pewność siebie, zdecydowanie w podejmowaniu decyzji, zdolność przyjmowania sukcesów i porażek. Szukam sposobów, żeby ten, póki co mały bunt znajdował ujście. I mam nadzieję, że pomoże nam w tym sport, treningi, kopanie w worek treningowy (swoją drogą mnie taki worek do kopania też by się bardzo przydał), kontakty z ludźmi, którzy są dla niego wzorem. 



Nowszy post Starszy post Strona główna

1 komentarz :

  1. swojsko z fasolką13 czerwca 2017 13:19

    Witam, pierwszy raz tu jestem i z zaciekawieniem czytam, że mały berbeć (jednak nadal mały berbeć... w moich oczach... ;-)) przeżywa dokładnie te same emocje, co ja. Nieco (hmmm. sporo ;-)) starsza, ale inność człowiek przeżywa niezależnie od wieku :-( Łatwiej mi polubić swoje domowe jedzenie, bo sama je wybieram i robię. Jednak rolę podburzaczy świetnie gra otoczenie. Nawet najbliższe. Co chwila słyszę głupie stwierdzenia: daj spokój, przesadzasz, odpuść sobie... I najlepsze: "gardzisz naszym jedzeniem?!!!" To wszystko jeszcze przed Frankiem. Trzymajcie się dzielnie, bo życie ma cudowności, które czekają na odkrycie :-D

    OdpowiedzUsuń